— Słusznie! Co ja pocznę z żoną o malutkich nóżkach i drobniutkich łapkach, z żoną wiele wymagającą? Wprawdzie stać mnie na zaspokojenie kaprysów żony, ale i ja chciałbym posiadać jakieś kaprysy, a tego nie zniesie żadna Amerykanka. Zresztą, nie zaznałem nigdy szczęścia rodzinnego, a pragnąłbym je poznać, odczuć, mam zaś przekonanie, może nawet uprzedzenia, że szczęście można posiąść jedynie przy boku rodaczki.
— Podzielam pańskie uprzedzenie. Ale porzućmy ten temat. Kiedy pan wylądował?
— Wczoraj.
— Kiedy pan wyjeżdża?
— Jutro.
— Ja także. Jadę przez Lipsk. Tamtędy prowadzi również pańska droga. Chce pan ze mną jechać?
— Jeśli pan pozwoli, z wielką przyjemnością.
— A więc jedziemy razem.
Istotnie pojechaliśmy razem do Lipska, a stamtąd skierowałem się do Drezna, Werner zaś przez Zwickau w góry. Przyrzekł, że, jeżeli to będzie możliwe, odwiedzi mnie w Dreznie, aby zawiadomić o rezultacie podróży.
Odwiedził mnie wcześniej, niż się spodziewałem, mianowicie po dwóch dniach. Dowiedziałem się, że podróż była daremna, — matka jego oddawna nie żyła. Umarła od ataku delirium tremens. Opowiadał to tonem tak obojętnym, jakgdyby tyczyło zupełnie obcej osoby. Rozumie się, że w stosunku do nieboszczki nie
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.