nością naszego miłego krajana — rzekła Marta. — Zamierza bowiem rychło odejść.
— Niech nam o tem nie opowiada! Kiej trzymam kogo za kołnierz, to już niełacno puszczę.
— Wrócimy jeszcze do tego tematu. Przedewszystkiem poprosimy panów, aby zostali na obiad. Wówczas przyjdzie Werner i skłoni ich, aby dłużej u nas gościli. Chwilowo ja i mama będziemy zajęte. Zaprowadź, ojcze, do palarni tych panów i zabaw przez krótką chwilę.
Trzeba było iść za starym. W palarni panował niemniejszy przepych i nadmiar złota, niż w innych pokojach. Stary poczciwy Vogel nie czuł się dobrze pośród tych mebli, obrazów i ściennych lichtarzy. Nie wiedział, gdzie podziać ręce i nogi i wreszcie usiadł w krześle bujającem, jako że byłe najniższe i najbardziej wygodne. W dawnej swej izbie siadywał przeważnie na stołkach.
Wziąłem bez zaproszenia cygaro, co też uczynił Winnetou, który nie mógł niestety brać udziału w rozmowie.
— Teraj jesteśwa sami, — zaczął stary — tylko sami mądrzy ludziska. Możemy szczerze pogwarzyć. Jak pan myśli, co?
— Naturalnie — potwierdziłem.
— Co właściwie myślicie o miljonerze, o moim zięciu?
— Nie znam go.
— A dyć poznał go pan w Niemczech?
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.