czyzna, który mu towarzyszył. Był to nie kto inny tylko Franciszek Vogel, dawny uczeń mego kapelmistrza.
Wszyscy obecni śpiewacy znali Winnetou z moich opowiadań. Jakież rozległy się okrzyki, gdy wymieniłem jego imię! Z początku nie chcieli uwierzyć. Nie mogli sobie wodza inaczej wyobrazić, jak w znanym ubiorze wraz ze srebrną strzelbą. Wiedziałem, dlaczego nie zdejmował cylindra, — chował bowiem pod nim swoje obfite ciemne włosy. — Kiedy zdjąłem cylinder, włosy wypadły i okryły niby płaszcz ramiona i plecy Apacza. Teraz przekonano się, że jest to Winnetou. Wszystkie ręce wyciągnęły się ku niemu i, skoro natchniony basista zaczął: — Po trzykroć wiwat! — pozostali wtórowali szumnie.
Jakże często prosiłem dawniej Winnetou, aby pojechał ze mną do Niemiec, lub mnie odwiedził. Zawsze nadaremnie! Skoro teraz przybył i to tak niespodzianie, musiał mieć wielce doniosłe powody. Widział, że jestem ciekaw, lecz kiwnął tylko głową i rzekł:
— Niechaj mój brat sobie nie przeszkadza. Poselstwo moje jest ważne, ale skoro upłynął tydzień, a nawet więcej, to może minąć jeszcze godzina.
— Jakże mnie znalazłeś?
— Wszak Winnetou nie jest sam. Młoda biała twarz, która nazywa się Vogel, przybyła ze mną i zaprowadziła mnie do twego mieszkania. Powiedziano, żeś poszedł tam, gdzie śpiewają, a ja chciałem usły-
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.