indziej. Wówczas Bóg sprowadził do domu naszego Winnetou.
— Jakto? Przyszedł do was do domu?
— Tak.
— To jest podziwu godne! Po naszych przeżyciach w tym domu, nigdybym nie sądził, że Winnetou jeszcze przestąpi jego progi.
— To był inny dom. Wyforowano nas poprostu z pałacu — wynajęliśmy małe mieszkanie. Na szczęście Apacz przybył do San Francisco, przypomniał nas sobie, poinformował się, dowiedział o wszystkiem i przyszedł pocieszyć. Wstydzę się niemal powiedzieć: dał nam pieniądze. Nie chcieliśmy przyjąć, ale zapewnił, że wkrótce będziemy w stanie zwrócić mu pożyczkę. Zapowiedział, że rozmówi się z Potterem, i odtąd nie spuszczał go z oka. Lecz oto nadeszło pismo urzędowe z Nowego Orleanu, oznajmiające o śmierci naszego wujka, brata mojej matki.
— Aha, przypominam sobie! Pańska babka opowiadała, że miała syna, który wyjechał do Ameryki i nie dawał odtąd o sobie znaku życia. Była pewna, że zginął po drodze,
— Tak jest. Ale nie umarł — był tylko niewdzięcznym synem. Umarł niedawno jako miljoner. W każdym razie tak oznajmiły nam władze.
— Niebardzo liczę na takie bogactwa. Przekonał się pan, jaką mają wartość, gdy wpadną w ręce niewłaściwe. Ale skąd władze z Nowego Orleanu znały wasz adres w San Francisco?
— Ze starych szpargałów i notatek nieboszczyka
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.