— Przecież nie podróżuje się z człowiekiem nieznajomym!
— Nieznajomy? — Pshaw! Hunter wygląda bardzo przyzwoicie. Jak się przekonałem od dłuższego czasu przebywa na Wschodzie. Czego więcej pragniesz?
— Zdaje się, że znam go lepiej od ciebie, aczkolwiek nigdy nie widziałem. Poszukujemy go. Powinien wrócić do ojczyzny — czeka go tam olbrzymi spadek. Jego ojciec umarł. W jakim hotelu mieliście się spotkać w Aleksandrji?
— W żadnym. Hunter mieszka prywatnie. Jedzie do Tunisu, aby odwiedzić przyjaciela Kalafa Ben Urik, który jest kolorasim[1] tuniskiego wojska.
— Kalaf Ben Urik? Dziwne nazwisko! Ani Arab, ani Maurytanin, ani Beduin — nie może się tak nazywać. Brzmi, jak pseudonim.
— Cóż cię to obchodzi?
— Więcej, niż sądzisz. A może wiesz, ile lat ma Kalaf Ben Urik?
— Jest to starszy jegomość. Hunter napomknął o tem przypadkowo. Nadmienił także, że będę mógł się rozmówić z kolorasim po angielsku.
— Po angielsku? Ach, jakże to być może, aby kapitan tuniski władał angielskim?
— Jest to podobno cudzoziemiec. Hunter opowiadał, że kolorasi przed ośmiu laty przybył do Tunisu i przeszedł na islam.
— Ale skądże przybył?
- ↑ Kapitan