— Tak? — No, to co innego. Ale jedzie pan bezpośrednio do domu?
Tem pytaniem znowu wprawiłem go w zakłopotanie.
— Niezupełnie bezpośrednio, — odpowiedział — ale postaram się pojechać jak najprędzej. Jakkolwiek się śpieszę, jestem zmuszony zatrzymać się w Tunisie.
Ta uwaga była jeszcze kapitalniejszem głupstwem. Mus zatem, mus sprowadzał go do Tunisu. Aby nie zostawić czasu do namysłu, nadmieniłem co rychłej:
— Zmuszony? Zapewne z powodu stosunków z Kalafem Ben Urik?
— Skąd pan wie? — zapytał zdumiony, obrzucając mnie bystrem, podejrzliwem spojrzeniem.
— Bardzo zwyczajnie. Kapitan mówił o tym człowieku, którego widocznie zna dobrze. Kalaf Ben Urik, jak słyszałem, polecił kapitanowi sprowadzić pana z Aleksandrji. Łatwo można wnioskować, że utrzymujesz, master, ścisłe stosunki z Kalafem.
Przyparłem go do muru, przynajmniej chwilowo. Czoło Jonatana pokryło się głębokiemi fałdami. Utkwił wzrok w ziemi i odezwał się dopiero po długiej chwili:
— Ponieważ usłyszał pan słowa kapitana, będę usprawiedliwiony, jeśli popełnię niedyskrecję względem Kalafa i wtajemniczę pana w jego osobiste sprawy. Zobaczy pan w Tunisie — — — czy z Tunisu wraca pan wprost do domu?
— Prawdopodobnie.
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.