— Ja również wrócę drogą na Anglję. Zapewne pojedziemy tym samym okrętem. A ponieważ Kalaf będzie mi towarzyszył, i tak dowiesz się pan o tem, co mógłbym obecnie niepotrzebnie zataić. — Otóż Kalaf jest kolorasim.
— Cóżto jest? — zapytałem, udając nieświadomość.
— Oficer w randze kapitana. Kalaf pochodzi ze Stanów Zjednoczonych.
— Jakto? Co takiego? — zawołałem ze zdumieniem. — Amerykanin? A zatem chrześcijanin? Jakże mógł zostać tuniskim oficerem?
— Przeszedł na islam.
— O biada! Renegat!
— Niech go pan nie potępia! Kalaf nie opowiadał mi wprawdzie swego minionego życia, ale jest to człowiek honoru i tylko ciężkie przejścia mogły go zmusić do kroku, który się panu wydaje dziwnym.
— Nie, nic na świecie, żadne cierpienia, żadne katusze, żadna groźba nie mogłyby mnie zmusić do wyrzeczenia się religji!
— Nie każdy tak myśli, jak pan. Nie bronię Kalafa, ale nie mogę potępiać. Wiem tylko, że pragnie się wyrwać, a nie może tego uczynić. Chciałbym mu pomóc, pragnąłbym go uwolnić.
— Uwolnić? Wystarczy prosić o dymisję, aby być wolnym.
— Nie dadzą mu jej, ponieważ przypuszczają, że wróci na łono chrześcijaństwa.
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.