— Więc niech weźmie urlop i przekradnie się przez granicę.
— Łatwo mówić. Przypuśćmy, że dostanie urlop i zdezerteruje, — cóż potem? Jest to człowiek ubogi. Z czego będzie żył? Musi znaleźć zamożnego opiekuna, który się nim zajmie.
— To pan?
— Tak. Zabiorę go ze sobą do Ameryki i umieszczę gdzieś u siebie na posadzie. Wyjedziemy pierwszym parowcem, jaki wypłynie z portu Goletta. Będzie pan zapewne naszym współtowarzyszem podróży, dlatego uważałem za stosowne szczerze się panu zwierzyć. Czy mógłbym liczyć na pańską pomoc w potrzebie?
— Z największą przyjemnością, Mr. Hunter, — odpowiedziałem, szczerze uradowany, że upatrzył sobie sprzymierzeńca we mnie, w swym ukrytym przeciwniku. — W jaki sposób mógłbym panu służyć pomocą?
— Nie wiem jeszcze. Przedewszystkiem prosiłbym pana, abyś się podjął pośrednictwa między mną a Kalafem.
— Pośrednictwa? Czy nie zobaczy się pan z nim bezpośrednio?
— Nie. W każdym razie nieodrazu i nie jawnie. Przyzna pan, że zamierzając uprowadzić oficera, muszę sam pozostać w ukryciu. Jeśli wyjdzie najaw mój udział w dezercji kolorasiego, może to pociągnąć dla mnie wielce nieprzyjemne następstwa. — Otóż słyszałem, że Kalaf wyjechał na jakiś czas z Tunisu, i nie
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.