Jużem z trwogi umarł prawie; czy mi się śni czy na jawie, * Biję się z myślami, wołać nie mogę, * Patrzając na taką straszliwą trwogę.
Gdy sobie przecieram oczy, aż do mnie Banek przyskoczy. * Strachem tknięty, padł na drugą stronę, * Ujrzawszy okrutnie zorzystą łunę.
Ja z prędka pojrzę na niego, już na poły umarłego; * Dobywszy już prawie ostatniej siły, * Mówię mu: nie bój się Banachu miły.
Banach trochę ochłonąwszy, i pomału odkrząknąwszy, * Prosi mnie: poratuj konającego; * Ażem ci żentyce wylał na niego.
I tak otrzeźwiony Banach, mnie też nieco opuścił strach; * Krzykliśmy co gardła: witajcie bratkowie, * Bo pono skończy się dziś nasze
zdrowie.
Aż najprzód Werdak usłyszał, bo jeszcze nie bardzo dyszał; * Powiada: czemu to głupcy krzyczycie? * Nie mogąc spać sami, innych budzicie.
Patrz Werdaku, co się dzieje; pono świat wszystek goreje; * My nędzne pastuchy i z dobytkami * Ginąć dziś musimy i z bydlątkami.
Werdak pojrzy, ali łuna, krzyknie mocno na Szymona: * Wstaj Szymon, wstań Wachu, wszyscy wstawajcie; * A jeśli możecie, stąd uciekajcie.
Porywa się Banek, ale się nie zląkł przecie wcale; * Pogląda na łunę i rozkazuje: * Obudźcie Bartosa, on pomiarkuje,
Strona:PL Karol Miarka - Kantyczki 01.djvu/211
Ta strona została przepisana.