I nie tylko na nogę, * Jest kaleką zapewnie, * W prawej ręce jak w drewnie * Władzy nie znać i życia.
Niezawodnie z wybicia.
Rysy twarzy szlachetne.
Może dobre i świetne * Były przeszłe jej lata.
Potwierdza to i szata... * Resztą złota się świeci, * Choć czarna jak ze śmieci * I podarta w okruchy.
Ani nawet chleb suchy * Z torby jej nie wyziera; * Samo płótno przywiera * Mokrzusieńkie do boku.
Pełno błyszczy łez w oku; * Ach! pomówić z nią muszę... * Ale pierwej się ruszę * Do mojego Jezusa, * Bo śnieg, widzę, poprusza * W żłób na Niego szparami. * Napróżno je zwitkami * Utykałam ze siana; * Od wichru aż drży ściana, * Siano wypchnął też może... * O mój Boże! mój Boże!
Poszła spiesznie do żłobu i robiąc nowe zwitki z siana, rzekła do Jezusa:
Wciąż się wicher sprzeciwia, * Szumi, wyje, wydziwia, * Pospać dłużej ci nie da, * Niedość jeszcze ta bieda! * On z szpar siano wypycha. * O dziecinoż ty cicha! * Cierpliwości twej gdzie dno? * A toż słowo twe jedno * Zapędziłoby w lochy * Podziemne, ten wiatr płochy.