Ogromnie czuł się szczęśliwy,
Wiedział, że niema człowieka,
Któryby rad się nie kwapił, —
Jeżeli kobza go czeka.
Tak mu mijały lata,
Tak żył ten muzykant prawy,
Aż kiedyś go na pokaz
Zabrano do Warszawy.
O, nie zapomni tej chwili:
Zebrali się różni ludkowie,
Panowie szlachta i cepry
I jak się tam naród ten zowie.
O, nie zapomni tej chwili:
Zatrzęsła się cała sala,
Zaczęli się śmiać z jego kobzy
I z jego płaskiego nochala.
Ugięły mu się kolana,
Wydłużył się nochal wspaniały,
Policzki się nie wydęły
I nogi tupać nie chciały.
Nie mógł już znieść widowiska,
Wyśmiany i wyszydzony
Uciekał prędko z stolicy
W swoje nadrzeczne strony.
„A niech cię! a niech cię!“ tak skomlał,
„A niech cię, ty głupi Mrozie!
Czyż ci nie lepiej było
Przy Dunajcowej łozie?