I odtąd mieli ci starcy
Żywot już całkiem zatruty
I chęć ich wzięła ogromna,
Jakiejś ogromnej pokuty.
„Ja się ukorzę w ten sposób,
Że pójdę, na początek,
Myć nogi dwunastu dziadom,
We Wielki Czwartek, czy Piątek.“
„A ja“, — oświadczył drugi,
„W ten sposób grzech swój okupię,
Że będę, jak święty Szymon,
Lat siedem stał na słupie“.
Tak idąc, tak się kajając,
Tak chłoszcząc swe niecne wady,
Wcale się nie spostrzegli,
Że ktoś, — ciap! ciap!, — w ich ślady.
Usiedli na burcie rowu,
Straszliwie utrudzeni,
A obok nich usiadł ktoś trzeci
W jaworu chłodnej cieni:
„Cóż to się z wami dzieje?
Zapyta wędrowiec nieznany.
„Szukamy Pana Boga,
Opuścił nasze ściany.“
„Ja sobie rachuję,“ rzekł jeden,
„Że, przecież go odnajdziemy,
Choć rzucił naszą chałupę
Nic nie mówięcy, niemy.“