Że nie ma białej chusteczki,
Jakto u panów zwyczajem,
Więc pył ze stóp swoich bosych
Otrząsa płaszcza okrajem.
A kurze z pod kół się podnoszą
Coraz to gęstszą oprzędzą:
To chłopi na rezurekcję,
Ścigając się, pędzą i pędzą.
Nagle przystaje Pan Jezus
I omal ze śmiechu nie pęka:
„Po co“, powiada „przy drodze
Ta głaźna Boża-męka?“
I coraz bardziej się śmieje,
W figurę się wpatrujęcy:
„Dyć to ma własna jest gęba!
O tak, do kroćset tysięcy!
Dyć to me własne policzki,
Tylko, jak zeszpecone:
Krew po nich ścieka kroplami,
Na głowie mam z cierni koronę.
Krzyż ciężki dźwigam na plecach,
Że aż mi gną się kolana,
Wyglądam tu raczej na dziada,
Niż na wszechświatów Pana.
Gdybym miał wówczas ten rozum,
Który mam właśnie w tej chwili,
Nie byłbym nigdy dopuścił
By mnie tak ludzie skrzywdzili.