W karczmie-m ja łbów nie rozbijał,
Barana-m nie ukradł nikomu,
Że aż mi żal, iż dobytku
Nie umiem przysparzać w domu.
Raz do chorego wiozłem
Księżyczka z Panem Jezusem,
Ksiądz zbercy, a koń się stracha,
Raz dęba, to szybkim kłusem.
„Nie zberkaj, księże, tak proszę,
Koń jest ostrego chowu,
Ani się spostrzeżemy,
Jak nas wysypie do rowu.“
I tak się też stało. Bicz w garści,
Rzekę do księdza: „Ha, wiecie,
Gdyby nie ten Pan Jezus,
Porządniebym sprał was po grzbiecie.”
„Zakamienialcze, świętego
Doprowadziłbyś do szału!
Ksiądz musi być, jednak cierpliwy.“
„Pomału, Jegomość, pomału!
Mam jeszcze jedną przewinę,
Której się wstydzić muszę.“
„Nie wstydź się, miły mój bracie,
Bóg twą ocali duszę.“
„Gdyście tak stał przed ołtarzem
Z tem kółkiem wygolonem,
To-m se pomyślał: tak błyscy,
Jak kotce pod ogonem.