Strona:PL Kasprowicz - O poecie.djvu/100

Ta strona została przepisana.

noszą w sobie, dzięki niepohamowanej namiętności do układania wszystkiego, co jest, w odpowiedni wzajemny ład i stosunek. Bo tacy to z nich, miary nie znający zaklinacze cieni; bohaterów swoich nie robią już z Aleksandra Wielkiego i Cezara, z Nowej Heloizy i Werthera, nie! Najniepozorniejsze zjawisko, najuboższa sytuacya przedstawia się coraz to ostrzejszym ich zmysłom jako coś uduchowionego; gdziekolwiek z rzeczy bezistotnej choćby najmniejszy bije promyczek własnego bytu, odrębnego cierpienia, tam jawi się od razu i poeta, aby z rzeczy nieożywionej i z okalającej ją mgławicy widome stworzyć istnienie.
Gdym był dzieckiem — pamiętam to jak dzisiaj — nie mogłem godzinami całemi wyobraźni swej uwolnić od męczarni bydląt, dręczonych koni, od zwierząt, zamykanych w klatce, tych smutnie spoglądających więźniów, chodzących w kółko pomiędzy kratą a ścianą. I uroiłem sobie — później całkiem zapomniałem o tem — coś w rodzaju poskramiacza dzikich bestyj, zabijającego swe lwy, zatrute rzucającego im mięso. Wymyśliłem to w sferze dziecięcego, smętnego, silnego czucia, nie był też obraz ów tak wyraźny, jak go niniejsze przedstawiają słowa, był to głuchy ból i litośne, na pół grozy pełne malowanie sytuacyi, w której łączyło się coś dręczącego i coś zbawczego zarazem. Przyszły inne late i zapomniałem o tem jak najzupełniej. Tysiące dzieci cierpią więcej, niż przypuszczacie, z powodu dręcze-