was zdumienie. Mówię po prostu: cieszyłbym się bardzo, gdyby mi się udało wzbudzić w was uczucie, że temat mój nie jest związany jedynie z tą godziną i z atmosferą tego zgromadzenia, że poruszenie go w tem sztucznem świetle nie nadaje mu bynajmniej charakteru sztuczności i że nie można obliczać go na minuty, ale, że idzie tutaj o jeden z pierwiastków waszego własnego duchowego bytu, istniejący i promieniujący niejako pierwiastek, o którym się wie, ale który odczuwamy, który przeżywamy w tysiącznych momentach naszego życia.
∗ ∗
∗ |
Co do pojęcia teraźniejszości porozumiewać się z wami nie potrzebuję; ja i wy jesteśmy obywatelami tej epoki, miriady krzyżujących się jej falowań tworzą atmosferę, w której do was przemawiam, w której mnie słuchacie i w którą znowu wejdziecie, opuściwszy tę salę. Rządzi ona i naszymi snami, zabarwia je mieszaniną swych farb i tylko, gdy pogrążymy się w sen głęboki, podobny śmierci, zdaje nam się, że jesteśmy poza jej obrębem. Wiem, że przyszliście tu z pojęciem poety, jako czemś pewnem, spoczywającem w waszem wnętrzu, o kształtach już wyrobionych. Drga w niem coś z konturu, który nadali mu poeci niemieccy w początkach ubiegłego stulecia (a których nie należałoby nazywać tak nieodpowiedniem i tak określenie to przytępiającem mianem „romantycznych“); atoli potęga, z jaką nad