dudkę do ust przyłożył i zaczął »Kalinę« grać. Figlarze umknęli, śmiejąc się do rozpuku, a przez pola i niwy dzwoniła »Kalina o liściu szerokim«.
Przy młynie zatrzymali się, siedli nad łotokami, spuścili nogi ku wodzie i czekali zaciekawieni, co z tego będzie? Siedzą, słuchają, a Grześ gra i gra, coraz ciszej, melancholijniej, jakby sił już brakło biedakowi. Gwiazdy wyprysnęły, księżyc wzeszedł, już we wsi psy się uśpiły, a »Kalina« wciąż liście swoje rozwiewa, zmienione w dźwięki dudki Grzesiowej... Wreszcie rozwiała, i było cicho jak makiem siał.
Wicek i Wacek czekali na powrót Grzesia, który pewnikiem, nogi za pas założywszy, bieży już ku nim. Czekają godzinę, czekają dwie — Grzesia niema i niema. Zaniepokoili się tedy, idą... i cóż widzą?
Strach stoi nienaruszony, a koło niego leży Grześ. Dudka z dłoni omdlałej wypadła, a on śpi sobie w najlepsze. Snadź zmógł go sen przemożny i z nóg zwalił.
— Wacku! — rzekł Wicek. — Idź ty do lasu i powiedz babie, żeby już nie przychodziła po złotówki, a ja w stracha wlezę i zacznę ryczeć, jak wół. Grześ się obudzi i ruszy jak lis szczwany, a my o nowym figlu pomyślimy.
Jak rzekł, tak zrobił. Wacek do lasu dojść jeszcze nie zdążył, jak już wole ryczenie posłyszał; później: szast-prast!... i czyjś bieg przyśpieszony. Patrzy, a to pomyka Grześ, jeno nie do chaty ojcowej, lecz prosto do lasu, do wierzby swojej.
— Stój! stój! — zawołał Wacek. — A co tam o strachu twoim słychać?
— Oj, bracisku, bracisku! gdybyś ty był uwidział, tobyś się litował nade mną, taka okropność się działa. Gram-ci ja sobie, gram! a oka ze stracha nie spuscam, a on stoi, kieby martwy i ani ocyskami porusy. Widno, co jemu »Kalina« się spodobała i piekne granie moje. Ale mi palce posłuchu odmówiły a spać się tak zachciało, zem, jak drewno, rypnął na zie-
Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.