Nad wielką rzeką, na wyniosłej górze, w zamku najeżonym wieżami, mieszkał rycerz o sile tak wielkiej, że mógłby z niedźwiedziem się borykać, a tura za rogi wziąć i, poigrawszy z nim trochę, na ziemię zwalić. Wiedzieli o tem wszyscy: król i witezie, rycerze i panie i panny, bo za młodzieńczych jeszcze lat swoich, kiedy na zamku królewskim służbę sprawował, na igrzyskach rycerskich liść laurowy przypadał mu zawsze. Słysząc o tem, przybywali harcownicy z krain dalekich, chcąc mu ten wieniec chluby odebrać, ale nie udawało się to im wcale: w starciu się na kopie, przy pierwszem spotkaniu się zaraz, pierwszego zapaśnika z siodła wyrzucił, i ten, spadając na ziemię, kark sobie skręcił; drugiemu żelazną przyłbicę rozbił i oko wyłupił; trzeciemu rękę ze stawów wysadził i wszystkie żebra połamał; czwarty zaś, jak zarył się w piasek, tak trzy dni leżał, dopóki kopacze grodowi, dniami i nocami pracując, nie wydobyli nieszczęśliwca, stłuczonego jak garnek gliniany. W walce na miecze, w której zadaniem było uszu nadciąć, wątroby utrącić, bez nadwerężenia innych części ciała, nie gorzej mu się udawało; żeby zaś do uszu czy wątroby rycerskiej się dobrać, potrzeba było wpierw strzaskać