Ty nie idź do mnie w sztucznych warkoczach,
Tylko z miłością w błękitnych oczach,
Co drugą miłość zrozumie;
Niech cię królewska szata nie wzrusza,
Jeśli w niej błazna kryje się dusza,
Dusza, co kochać nie umie!...
— To śpiewa Bartek! — zawołała Śpiewna.
— Cha-cha-cha! — dzwonił zjadliwy śmiech Białki.
Wychyliła się przez okno i rzuciła w noc głuchą:
— A przepędź tego błazna, królu mój miłościwy, który miał śmiałość pieśń ci przerwać i urągać duszy twojej królewskiej, a przepędź go, bo kradnie nam noc tak cudną!
— Srożej go ukarzę, niż myślisz — zabrzmiała odpowiedź — bo jutro na ślubnym kobiercu z siostrą twoją stanie!
— A my kiedy? — spytała Białka.
— Choćby zaraz... Przyjdź do mnie!...
Białka skoczyła przez okno, i oko w oko spotkała się... z Przegoniem.
— Co tu robisz? — rzuciła, wyprostowując się dumnie.
— Przyszedłem szczęścia ci życzyć z tym... błaznem królewskim — odpowiedział Przegoń, na Piesia wskazując.
— Co? co? — wybełkotała Białka, przerażonemi oczyma patrząc na strój guzmański, niby króla.
A z świetlicy, gdzie Śpiewna została, zadzwoniła fletnia Bartkowa, a później śpiew:
Trudno jest znaleźć szczere kochanie
Przy szat nęcącej purpurze:
Niepewność w sercu zawsze zostanie,
Choć wszystkie zerwałbyś róże.
Krzywiznę pleców, uczuć brzydotę,
Zapadłych oczu blask chory
Pokryją zawsze brzękadła złote,
Sztucznie dobrane kolory.