wemi, kiedy niekiedy ogień błysnął — znać, że gospodyni jest i pokarm dzieciakom warzy.
Ba!... nawet dzieciaków nie było!... Przecieżby śmiech zadzwonił albo słodkie lulanie matczyne; na progu chaty niejedenby się morusek pokazał i paluch do buzi włożył zamiast kawałka chleba z omastą.
Smutno w chałupie i dookoluśka niej — smutno i pusto! Okalający ją niegdyś płot rozsypał się spróchniały; oprócz łopianu i szaleju niemasz innych kwiatów, a to już znak najlepszy zapomnienia i opuszczenia zupełnego.
A jednak w niej ktoś mieszka. — Spójrz ino!...
Stary, bezuchy pies, z postrzępionymi kudłami, wyszedł z sieni — na progu się zatrzymał — wyciągnął się... i ziewnął.
Był-że to jedyny mieszkaniec w tej pustce?
Nie!
Z chałupy wyszedł dziad siwy, za nim młoda jeszcze niewiasta i ośmioletnie pacholę. Mówić nie trzeba, że ta kobiecina synową była, pacholę zaś wnuczkiem staruszka. A gdzież jest ojciec Stacha, mąż tej niewiasty, syn tego dziadula?... Daremnie patrzycie w drzwi tej chatyny — nie wyjdzie, nie wyjdzie!...
— Dlaczego?
Ano — była wielka wojna, króle się poswarzyły, a ludu tysiące poszły na bój krwawy. Poszedł i tatuś Stacha — i żadnej wieści o nim niema od lat kilku. Żyje, czy nie żyje — nikt nie wiedział... A wojna objęła świat cały, a wrogowie zagarnęli dobro staruszka, który z synową do tej opustoszałej chałupki pod lasem wyniósł się. Stach malutki był wtedy, mało jeszcze rozumiał, o niczem nie wiedział. Patrząc na dziadka, widział jeno twarz jego smutną; patrząc na matuchnę, widział jeno łzy w jej oczach. Chłopaków w tej pustce nie było, z którymi mógłby poigrać a zaśmiać się wesoło. Ze słów wszystkich, które pojmował już dobrze, było jedno słówko, powtarzane codziennie niemal przez matkę i dziadka, niezupełnie ro-
Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.