Zebrało się ludu dużo na naradę do księdza proboszcza aby, po rozpatrzeniu sprawy całej i mądrym namyśle, nie już jako tako do ładu dojść z panią Komnacką, ale całą sprawę raz z nią zakończyć. Była to baba, jak organista mówił: z piekła rodem. Niech gdziebądź plotka się jaka urodzi, to ona ją wykołysze, wyniańczy i taką niestworę z niej zrobi, że mąż żonę kijem obije, syn przeciw rodzicielowi stanie, córka z matką się pokłóci, rodzeni poswarzą się bracia, a przyjaciele najlepsi, jak wilki złe, bokiem spojrzą na siebie; w najspokojniejszej wsi zakotłuje się zaraz, jak war w garnku, byleby pani Komnacka wrota jej przestąpiła, nawet ksiądz proboszcz rozfukał się raz był okrutnie na dławidudę swojego, gdy pani Komnacka drogę mu przeszła, a on nie miał wody święconej pod ręką. Ni perswazye gospodarzy statecznych, ni mądre księdza kazania nie wpływały na babę-jędzę, która wszędzie nos swój musiała wsadzić, najzgodniejsze małżeństwo pokłócić, najbardziej kochającą się rodzinę poróżnić. Aby dzień zaświtał, już jedną i drugą sąsiadkę łapie ta baba utrapiona i szuszu, to tej, to tej na ucho, miele ozorem, niczem młyn amerykański.