bojący się, jak ognia, wiedźmy starej, z wyjątkiem Jontka, który już chrząknął był i na pozwolenie zabrania głosu czekał. Lecz na to ani ksiądz ani organista pozwolić nie mogli. Jeżeli nie gospodarze stateczni, to osoba duchowna albo ten, co przy organach siadywa, pierwszeństwo mieć muszą. Tedy podniósł się ksiądz proboszcz i tak zaczął:
— Zebraliśmy się tutaj, zacni gospodarze, aby z panią Komnacką taki libo owaki ład zrobić...
— Niedoczekanie wasze! — wtrąciła jędza.
— Stanęła już nam kolką w boku...
— Jeszcze wam lepiej stanę — przerwała proboszczowi baba.
— Ni groźby, ni prośby nie pomagają — ciągnął proboszcz — nie skutkuje i woda święcona, której złe dyabły boją się nawet, a we wsi niezgoda, wszystkich przykazań boskich poniewieranie, smutek w niebie, radość w piekle!... Byli już tacy, którzy, rady nie widząc innej, chcieli ciebie, wszystkich nieszczęść naszych przyczyno! — (tu zwrócił się do pani Komnackiej) — spławić i na stosie spalić, alem się oparł temu, nieśmiertelnej duszy twojej gubić nie chcąc. Dziś ostatni raz zwracamy się do ciebie, dyable w spódnicy, i pytamy, czego chcesz, ażebyśmy spokój mieli?
A pani Komnacka na to:
— Dajcie mi Jontka, inaczej — pławcie!
Gdyby piorun z jasnego nieba trzasnął, nie zrobiłby wrażenia większego. Ksiądz oczy wytrzeszczył, organista gębę rozdziawił, baby się zatchnęły, zmartwiały dziewuchy, a Jontek pobladł, jak ściana. Jeno gospodarze poważnemi oczyma spojrzeli na niego, jakby mówili:
— Idź na ochfiarę!
Cisza. Słyszysz, jak mucha bzyka w objęciach pająka, jak pod podłogą mysz chroboce. Pani Komnacka świdruje oczyma Jontka zbolałego, a w nos coraz więcej tabaki pcha, on zaś,
Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.