Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

Ponad lasy księżyc duży wypłynął w mgłach jeszcze.
— Szklana Góra! — powtórzył raz drugi.
Nagle porwał się, jakby wichrem popchnięty, i zaczął biedz przed siebie.
Dokąd?
Nie wiedział sam.
Gnał go głos jakiś, silniejszy nade wszystko. Zagłębił się w las głuchy i biegł, biegł, biegł, dopóki tchu piersi, a nogom sił starczyło. Wreszcie znużył się — usiadł na pościeli traw miękkich. Pochylił się — i usnął.
Jak i kiedy się zbudził — nie wiedział, jak nie wiedział, czy spał godzinę, czy dni kilka. Marzyła mu się Góra Szklana, niby przezroczysta ściana z lodu o błękit oparta, na której szczycie wznosiły się mury kryształowego pałacu księżniczki zaklętej, siedzącej przy skrzyni złotej, okutej grubemi obręczami. Księżniczka była piękna i musiała być bardzo dobra, bo uśmiechała się do niego, ale — gdy poczołgał się ku niej i poprosił o klucze do tej skrzyni, gdzie szczęście było zachowane, posmutniała i taką mu dała odpowiedź:
— Biedni wy ludzie, biedni! Szukacie kluczów, a nie wiecie, że nie ja, lecz wy jesteście ich posiadaczami. Wszystkie zamki zaczarowanej skrzyni są otwarte, tylko umieć potrzeba podnieść jej ciężkie wieko.
Stach porwał za sztaby, ale wszelki wysiłek był na nic. Zamki nie puściły, a on tylko palce sobie pokrwawił.
Obudził się...
Słońce już było wysoko, las cicho szeptał pacierze, zapach kwiatów i ziół unosił się dookoła.
— Dalej! dalej! — zawołał, zrywając się z leśnej pościeli swojej.
Znużony był i głodny, choć rosą się obmył, a jagodami pokrzepił — lecz o powrocie nie myślał. Nie liczył dni i nocy przebieżonych; nie trwożyły go przepastne głębiny lasu nie-