niejszy nie doszedłby do uszu biwakujących, wiedźma rzuciła się na starościankę i, ujmując ją wpół, chciała unieść w powietrze, ale pośliznęła się i rymnęła, jak długa, na ziemię, w jamę się jakąś staczając. Teraz zrozumiała starościanka, że stała się ofiarą napadu niegodziwego, uskoczyła więc w bok i biedz zaczęła. Ale droga była jej obca, wołanie zaś na nic się nie zdało, bo na krzyk napastowanej nikt, nikt, krom własnego jej echa, nie odpowiedział. Nie było innej rady, jak tylko biedz naprzód, dopaść do pierwszej lepszej chałupy wieśniaczej i w niej ratunku poszukać.
Nie tak łatwo udałaby się ucieczka starościance, gdyby wiedźma, w jamę wpadając, nie zgubiła gdzieś miotły swojej. To pozwoliło dziewczynie spory kawał drogi ubiedz i wpaść do chaty leśnika. Wiedźma jednak dopatrzyła kryjówki, bo, po odnalezieniu miotły, siadła na nią zaraz, uniosła się w powietrze wysoko, wysoko, a z takiej wysokości ogromny kawał świata widać.
— Aha! w leśniczówce się skryłaś? — warknęła.
Gdy mrok zapadł, przebrała się za żebraczkę niewinną, weszła do sieni domku leśniczego, gdzie za drzwiami rumaka swojego postawiła, i skomląc a kuląc się, prosiła o nocleg. Ale starościanka, choć głos był zmieniony, poznała czarownicę, nie wiedząc zaś, jakich ludzi w leśniczówce trafiła, skorzystała z pierwszego ich snu i drogą powrotną, ku górom Świętokrzyskim, skąd dochodził niespokojny dźwięk rogów, biedz zaczęła. Nie spodziewała się tego wiedźma i, gdy cisza wypełniła każdy kątek leśniczówki, podkradła się, raczkując, do świetlicy, w której miała starościanka spoczywać, drzwi cicho otworzyła i weszła do środka.
Jakież było jej zdumienie, gdy izbę zastała pustą... Ale starościanka przed chwilą musiała wybiedz, bo jeszcze ciepło wiało od opuszczonej pościeli, bo jeszcze nad łóżkiem błądził sen, tak nielitościwie przerwany.
Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.