i rozglądać się zaczął bacznie dookoła, a tymczasem gospodyni zauważyła wiszące sito na płocie.
— A skąd się ono tu wzięło? — szepnęła, zbliżając się do płotu. — W południe pani leśniczyna pożyczyła odemnie to sito na dni kilka, a ono tu się znajduje... Tak!... moje! — dodała, do ręki je biorąc i przypatrując się uważnie. — Czegoś tylko smołą odgania... Pfe!... Ale to takie gospodynie dzisiaj... Pożyczą, zapaskudzą i oddadzą, że człek nie wieda kiedy i jak...
Zaniosła sito do komory, na klucz drzwi zamknęła i powróciła do izby.
Dziad na przypiecku już spał, raczej dziad-czarownica udawała, że sen ją zmorzył. Czekała, by wszystko ucichło w chacie i starościanka snem twardym zasnęła, a po zmęczęniu jej mogła się tego spodziewać.
Omyliła się jednak.
Starościanka w dziadu przebranym poznała mieszkankę Łysej Góry, bo choć wiedźma do niepoznania prawie zmieniła fizyonomię swoją, nosa, wielkości trąby, zmienić nie mogła, i ten nos ją zdradził. Wymknęła się więc cicho i znajomą drogą pośpieszyła ku kościołowi Świętokrzyskiemu, nawojką okrywając się cała.
Głos rogów, zasłyszany jeszcze w leśniczówce, coraz bliższy się stawał. Widocznie, że pan starosta, zaniepokojony zniknięciem córki, szukał jej w lasach okolicznych. Ze wszystkich stron biegły odzewy, nawoływania dalekie, okrzyki i hukania. To wszystko zaniepokoiło czarownicę... Zsunęła się z pieca i zaczęła poszukiwać starościankę.
Nie było jej...
— Ha, przeczuła dziada! — mruknęła — ale teraz nie wymkniesz mi się, dzierlatko! bo już ni leśniczówki ni chaty chłopskiej nigdzie niema, jeno bór i bór!
Skoczyła po sito.
Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.