Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

Znikło!...
— Czy ty czasami do zakonu wiedźm się nie zapisałaś?! — zgrzytnęła czarownica.
Miotły niema, sita niema, co tu począć?
Czarownica za łeb się chwyciła.
W tej chwili kogut na płot wyskoczył i zapiał.
Nim pierwsze swoje: ki-ki-ri-ki! wyśpiewał, już wiedźma za grzebień go porwała, skoczyła na grzbiet koguta, a że czarny był, duże w nim pokładała nadzieje.
Wieś nie wieś, biesie nieś!... Hop-sa! — krzyknęła — i po raz trzeci uniosła się w powietrze.
Z wysokości dojrzała uciekającą starościankę.
W bok więc koguci wsadziła ostrogi dyabelskie, aż dziób otworzył kur stary, do jazdy takiej nieprzyzwyczajony, zakukurykał, zatrzepotał skrzydłami i sunął, jak grom, za uciekającą.
Biedna starościanka ostatku dobywała sił. Wiatr rozwiał jej włosy, rozwinął nawojkę, a wiedźma tuż, tuż, już dogania, łapę wyciąga, a kukurykanie koguta budzi las cały.
Wtem dał się słyszeć tętent szybko pędzących koni.
To pan starosta nadjeżdżał z orszakiem swoim.
— Patrzcie! patrzcie! — ze wszech stron zabrzmiały okrzyki. — Co to za potwór straszliwy gna nad lasem!
I kilkanaście rąk podniesionych wskazało na zsuwającą się z wyżyn powietrznych amazonkę.
— Czart!
— Bies! — odezwały się głosy.
Wtem jeden z łowców, młody a piękny kasztelanic, z błyskawiczną szybkością łuk naciągnął... Cięciwa brzękła, gwizdnęła strzała... Kogut zakukurykał raz ostatni i razem z wiedźmą runął na ziemię.
Grot przeszył czarownicę, czarna posoka bluzgnęła z piersi.
Starościanka była ocalona.
Myśliwi podbiegli, ojciec ramiona otworzył do odzyskanej