Co ci cudze znaczy życie,
Kiedy twoje w poniewierce?
Co obcego serca bicie,
Gdy umiera twoje serce?
Odbiegł króla orszak liczny,
Obdarzany łask tysiącem,
A ty rzucasz swój sen śliczny,
Choć uderzasz sercem drżącem.
— Tak... tak... tak!... bije mi serce, bije mocno! — Stach odpowiedział. — Ale czy to nie ja powiedziałem królowi, że — nawet szczęścia nie zdobywa się grzechem?... Nie grzech-że dziś go opuścić, gdy w śnie cichym spoczywa, on, który mnie obronił przed gniewem wzburzonych rycerzy, obdarzył łaską swoją?... Mam-że niewdzięcznością podłą okupić szczęście własne?...
A sokół śpiewał dalej:
Przed porankiem chłodna rosa
Już nabrzmiewa w niebie bladem.
Gdy dzień wpłynie na niebiosa,
Ja ulecę braci śladem. Za mną!
za mną! nim blask dzienny
Świtem ziemi pierś ozłoci,
Śpiesz! bo zniknie urok senny,
Stuli listki kwiat paproci!
— Już świta! świta! — zawołał Stach przestraszony. — Idę z tobą, idę z tobą, sokole!... Nie! nie! — zawołał nagle. — Nie kuś mnie, nie kuś!... Ja iść nie mogę, nie mogę!
Podniósł opuszczoną halabardę i, opierając się na niej, stanął przed namiotem, z którego dochodził oddech cicho śpiącego króla.
Ptak odleciał.
Przypomniał teraz Stach sobie, że to była noc Świętojańska, w której raz tylko zakwita kwiat tajemniczy.
Ból uczuł.