Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

a bronić się musiał od napastników. Gdy wypowiedzieli się wszyscy, on głową poruszył smutnie i rzekł:
— Grom mnie nie dotknął, nie przeraziły smoki, złe muchy oczu nie zasypały, ani pośliznął się koń ostro kuty. Jużem na szczycie był stanął przed dyamentowemi wrotami pałacu, a ściany przezrocze odkryły przede mną czarodziejskie głębie swych sal... Ach! com widział, tego nie zapomnieć po wiek wieków!... Królewna, piękna jak pierwszy wschód majowego poranku, spała na skrzyni złotej, którą trzymały purpurowe skrzydła ptaków rajskich. Dwa sokoły siedziały u stóp śpiącej — straż jej jedyna. Dobyłem miecza... Uderzyłem nim we wrota dyamentowe. Posypały się iskry — miecz prysnął — lecz się nie rozwarły wierzeje. A oto przede mną stanął stróż zaczarowanego zamczyska i rzekł: »Zdobyłeś Górę Szklaną — lecz wrót jej nie otworzysz, choć nikt ci już wejścia nie broni. Trzy klucze złote potrzeba mieć... Nic bez nich! nic bez nich! nic bez nich!...«
— Trzy klucze? — zawołali rycerze, baśni tej słuchający.
— Wichr mnie zwiał — dokończył rycerz głosem słabym — i w dół runąłem, rozbity, jak czerep gliniany.
Przytomność go opuściła — zaczął majaczyć...
— Trzy klucze!... — dookoła szept płynął.
Napróżno król zabraniał wypraw już wszelkich — posłuchu nie było. Widząc, że rady nie może dać z rycerstwem, opętanem przez króla leśnego, którego zemstę teraz zrozumiał, z tymi, co oniemieli ze strachu, do swoich państw powrócił. O paziu zapomniał, odwrócił się nawet od niego, gdy ten nizkim żegnał go ukłonem.
Gromobój dogorywał... Nikt nie opatrywał jego ran, nikt kropli wody nie podał ustom, gorączką spalonym, cichego snu nawet nie miał, bo kowale królewscy, zatrzymani przez rycerstwo zbuntowane, kuli klucze złote, różnej formy, wielkości i miary, do dyamentowych drzwi zaklętego pałacu.