Rycerz uśmiechnął się, westchnął głęboko... i skonał.
A wtedy ptak rzucił się na Stacha, jakby chciał z nim zwieść walkę śmiertelną.
Rozpoczął się bój.
Sokół uderzał, groził dziobem, bił zamaszyście skrzydłami, szponami za suknię chwytał, a to wszystko tak szybko i z taką zaciętością czynił, że Stach nie mógł ruchów jego pochwycić, tak błyskawiczne i gwałtowne były. Widząc wreszcie, że z ptakiem oszalałym rady nie może dać, za szpony silnemi rękoma go chwycił, palcami nogi drapieżnika omotał i przykuł do piersi swojej.
Zdawało się, że ptak chciał tego.
Dwukrotnie skrzydły potężnie uderzył — i wzniósł się w obłoki.
Stach w dół spojrzał.
Nie on leciał — ziemia zapadała się pod nim. Z niezmierną szybkością usuwają się lasy, góry, rzeki i doliny — a sokół płynie wyżej i wyżej, do gwiazd, do księżyca, którego róg srebrzysty świeci już pod stopami unoszonego. Nagle coś zaśnieżyło na błękicie, niby kolumna z kryształu ulana, niby złom skały lodowej, na której wierzchołku mienił się wszystkiemi barwami tęczy pałac królewski.
— Szklana Góra! — Stach krzyknął.
Sokół ogromne koło zatoczył i rzucił Stacha przed wrota dyamentowe, które otwarły się wnet przy dźwięku pieśni, harf śpiewaniu i trzasku odmykającego się wieka złotej skrzyni. Piękna królewna podbiegła, ujęła za rękę przybysza i prosiła, by szedł po skarb zdobyty. Zjawił się i król leśny i powtórzył słowa ukochanej córy.
— Skarb zdobyłem? — nie wierząc oczom ni uszom, zapytało zdziwione chłopię.
— Czy nie słyszałeś, jak pękły wrota zaczarowane? — rzekł król leśny.
Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.