— Bez kluczy? — pełen lęku i trwogi Stach wyszeptał.
Zadzwoniły głośniej harfy i lutnie, trzymane przez piękne, ubrane w wieńce róż dziewice, a królewna zaśpiewała:
Rzuć troski, rzuć zgryzotę,
Przy tobie jest zwycięstwo:
Posiadłeś klucze złote
Przez litość, wdzięczność i męstwo!
Próżno się ludzie biedzą,
Bezsilne wznoszą pięście;
Pierś krwawią, a nie wiedzą,
Że w dobrych uczynkach — szczęście!
Dźwięki sypały się, jak perły, i budziły dziwne wspomnienia w pamięci Stacha. Przypomniał teraz sobie, jaką dumę czuł w piersi, gdy bronił króla leśnego przed rycerzami ziemskiego króla: na miecze się rzucił — i miecze drgnęły, wstrzymały cios śmiertelny. Przypomniał teraz sobie, jak, nie dając się skusić namowom sokoła, pozostał wierny obowiązkowi wdzięczności, gdy cała drużyna rycerska opuściła wodza swojego, własnych szukając korzyści. Zrazu ból pierś jego ścisnął, później uczuł rozkosz z odniesionego nad samym sobą zwycięstwa. I przypomniał był sobie ostatnie spojrzenie umierającego rycerza... O! tego spojrzenia nie zapomni nigdy! takie głębokie było, przepełnione niebios błogosławieństwem. Zdobył klucze złote do skarbu, który wypełnił pierś jego dumą, spokojem i słodyczą.
Nagle ciepły, wonny wiatr powiał i uniósł Stacha z tej Góry Szklanej i na bezbrzeżny step rzucił.
Przeciera oczy — patrzy...
Słońce zachodzi. W dali stoi las głuchy, pod lasem ubożuchna chata dziadula. Nie dobiegł do niej, a słyszy gwar radosny, niesłyszany dotąd okrzyk wesela.
Wpada do izby.