jadącego, podbiegła ku niemu zaraz i podniosła jagody uzbierane.
— Prawdę baba mówiła! — szepnął do siebie królewicz, i dodał, patrząc na Gdusię: — Taka piękna a taka niegodziwa!
— To dla ciebie, królewiczu! — odezwała się Gdusia.
— A to dla ciebie! — zawołał królewicz.
I podniósłszy rękę, prętem trzcinowym uzbrojoną, trzasnął nim po baranim kożuszku, a tak silnie, że Gdusia skręciła się jak wąż, jak psiak zaskomliła i ukryła się w krzewy leszczynowe.
Trudno wypowiedzieć, co to było po jej powrocie do domu. Matka za głowę się wzięła, zobaczywszy czerwoną pręgę na plecach Gdusi, najwięcej jednak Różyczka ucierpiała, bo na nią zwaliło się wszystko, choć była Bogu ducha winna.
— Weź ten kożuch, a sama idź do twojego królewicza po pręt trzcinowy — wrzeszczała macocha. — No, pójdziesz? — pytała rozzłoszczona.
— Pójdę! — odpowiedziała Różyczka z płaczem.
Ale dnia tego, pod wieczór, zjawiła się druga żebraczka.
— Zlitujcie się nad nieszczęśliwą! — zaskomliła.
— Precz! precz! — zaskrzeczały obie Gajdzińskie i psami poszczuły.
Różyczka skoczyła i stanęła w obronie napastowanej. Psy ujadały, lecz rzucić się już nie miały odwagi, a stara wiedźma spojrzała znacząco na dziewczynę i szepnęła tak, że matka i Gdusia każde słówko słyszały:
— Byłaś w lesie?
— Nie byłam.
— Bóg cię strzegł — rzekła żebraczka. — Bo widzisz, dziecinko, siostra moja, która ci wczoraj cudowny kożuszek dała, że stara już bardzo jest i na pamięci szwankująca, zapomniała tobie powiedzieć, że trzeba ten przyodziewek wziąć
Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.