ogromny, szedł prosto na stojącego Maćka. Maciek przeżegnał się, a w leju onym coś ryknęło, niby grzechot śmiechu dyabelskiego.
— Jesteś, biesie! — zawołał Maciek.
I skoczył naprzód.
Gadka mówi, że w wichru takiego tumanie dyabeł hasa i sprośne tany wyprawia; że wtedy potrzeba mieć nóż święcony przy sobie i cisnąć nim w sam środek wiru, w dyabelskie serce trafić, a czart się w swej postaci ukaże i pójdzie w służbę zwycięzcy. Maciek miał nóż święcony przy sobie, a już mu odwagi nie zbraknie zajrzeć w oczy dyabelskie, byleby tylko w garść złego ducha ułapił.
— A, biesie! — wrzasnął.
I cisnął nożem w sam środek leja.
Ogromny słup kurzawy runął wałem przed nogami Maćka. Coś jękło, brzękło, zastękało, skręciło się wężem ogoniastym — i, z nożem w sercu, skulony, przestraszony, stanął przed Maćkiem dyabeł rogaty, zasromany okrutnie.
— Mam cię, piekielniku! — zawołał Maciek, chwytając za brodę straszydło.
— Masz, masz, Mazurze przeklęty! — warknął dyabeł.
— Nie klnij! — krzyknął Maciek — a wiedz, że jeżeli Mazura żmija jadowita ukąsi, to Mazur zostaje żyw, a żmija zdycha.
— Zlituj się nade mną, a nóż z serca wyjmij, bo zdechnę! — zaskomlił dyabeł.
— Nie zdechniesz, boś nieśmiertelny jest, choć duch nieczysty, a noża święconego nie wyjmę, dopóki żądań moich nie spełnisz.
— Wszystko zrobię, panie Macieju, wszystko! — kręcił się bies rogaty. — Przysięgam na rodzicielkę moją!
— Rodzicielkę?
— Pomyliłem się... Chciałem powiedzieć: na rodzicielki moje.
Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.