— Masz matek kilka? — spytał zdumiony Maciek.
— Nie byłbym dyabłem, takim prawdziwym dyabłem!
— Gdzież rodzicielki są twoje?
— Tysiące, miliony ich mam!
— Gdzież one są, gdzie, gdzie? — pytał Maciek zniecierpliwiony.
— W duszyczkach ludzkich... Przysięgam na salamandrę, że w duszyczkach ludzkich!
Maćkowi dziwnie się jakoś zrobiło po tych słowach dyabelskich.
— Wyjmij nóż! — bies jęknął.
— Nie wyjmę, brachu! — rzekł Maciek, za brodę go targając.
— Mówisz: brachu, braciszku... Przyznajesz się do pokrewieństwa ze mną, wymagający więc nie będziesz. Panie Macieju! — wrzasnął nagle — nie szarp-że mnie tak za brodę, bo to boli!... Co chcesz, żebym uczynił?
— Służ mi, jako przykazane jest — powiedział Maciek.
— Mów, mów, wszystko zrobię, bo cierpię bardzo!
Maciek za łeb go wziął i rzekł:
— Zbuduj kościół.
— Ojej! — syknął dyabeł.
— Zbuduj kościół, mówię ci, biesie, bo o dwie mile ludzie z mojej wioski do domu Bożego iść muszą, a bez wizerunku krzyża, bez codziennej opieki księdza dobrego nijak duszom biednym w prawości się ostać.
— Kościół! kościół! — bies stękał. — No, dobrze, dobrze! — zawołał, widząc, że Maciek zabiera się do przeżegnania go krzyżem świętym. — Postawię kościół, panie Macieju, pośrodku wsi postawię i kolatorem ciebie zrobię, tylko... tam... tego... na wieżycy, to już rzecz twoja, panie Macieju!...
— Niech będzie moja, byleby przestronny był, a światła miał dużo — rzekł Maciek. — A dla księdza ornat uszyjesz — dodał.
Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.