wiedział; Mściwój zaś nie rozumiał: dlaczego tak wszystko marnieje dookoła? dlaczego służba go porzuciła i cały dobytek jego na zatratę skazała? dlaczego, gdzie jeno okiem sięgnie, z pól, urodzajnych niegdyś, potworzyły się wydmy piaszczyste, a chaty wieśniacze aż płaczą z niedoli i nędzy?... Nieraz z trzosem grosza pełnym szedł, by pomódz gromadzie, tymczasem dzieci, niewiasty i mężczyźni umykali przed nim, jakby nie dobry pan szedł do nich, lecz widmo zarazy. Pytany o to Grzegorz milczał i ramionami wzruszał, sam zaś nigdy w oczy panu swojemu nie spojrzał. To unikanie przez Grzegorza wzroku pańskiego brał Mściwój za wyraz szacunku. Stary inaczej nie patrzał od lat tylu, jak przez spuszczone ku ziemi powieki.
Mściwoja zgnębiła ta niedola ludzka, to opuszczenie niezasłużone. Zamknął się u siebie i w samotności, ciszy i smutku przepędził lata długie. Czasami przez okna swojej komnaty spojrzał na mętne fale Wisły: widział tratwy płynące — i zauważył, że, gdy zmuszone były mijać brzeg, na którym zamek się jego wznosił, dziwny ruch na nich panował: biegali flisowie, na żerdziach rozwieszali płachty, które ich kryły przed wzrokiem jego. Mściwój wzruszył ramionami i już nie patrzał na Wisłę, ni na brzeg jej drugi... Co tam ujrzy?... Piaski, wsie smutne, pola nagie... Lepiej lasy zielone miłosnem obejmować spojrzeniem, w których powoli niezrozumiałe posuwało się zniszczenie.
Pewnego razu Mściwój, znudzony życiem, złamany smutkiem, wyszedł na krużganek zamkowy. Od lat tylu nie widział Wisły i brzegu jej przeciwnego, a już go znużyła martwa szarość drzew, umierających powoli.
Noc była — księżyc w pełni.
Ho! co on oświetli?
Wsie smutne i wydmy piasków!...
Nie — nie!
W blasku miesięcznym zaśnieżyły sady wiśniowe, zielenią
Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.