Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

się cieszę! Jutro mój ślub, ślub cichy, lecz będzie głośny od uderzeń serc naszych.
Uczucie strachu i radości zarazem wypełniło pierś starego Grzegorza: strachu, bo te oczy uroczne śmierć wróżą małżonce młodej; radości, bo choć chwilę szczęścia ukochany pan jego mieć będzie. Nie wiedział, co miał rzec, jak postąpić... Wreszcie runął do nóg Mściwoja i rozpłakał się rzewnie, tak rzewnie, że i Mściwój serdecznemi zalał się łzami. Te łzy pana uradowały dobrego sługę, te łzy zmywały z oczu urok na czas długi. Gdyby on mógł płakać, codziennie płakać!... ale takie oczy nie płaczą nigdy prawie!
Ślub się odbył — i szczęście, krótkie szczęście weszło do domu Mściwoja.
Po kilku miesiącach pożycia, stary Grzegorz miał długą rozmowę z młodą panią. Mijał czas bezsilności uroku, ocz Mściwoja świeciły znów blaskiem fosforycznym. Znać było przestrach na twarzy słuchającej, gdy Grzegorz w ucho jej szeptał:
— Nie patrz mu w oczy! Ochroń jego i siebie od nieszczęścia!
Dreszcz przebiegł po ciele młodej pani... Żona — ma nie patrzeć w oczy mężowi?...
A jednak tak było!...
Miała oczy śliczne, a Mściwój nie mógł już ich widzieć!... Ach! gdyby mógł zapłakać, ale on tylko cierpiał!...
Nadszedł dzień radości i smutku dla Mściwoja. W kolebce zakwiliło dzieciątko, ale matka ukryła je szczelnie przed wzrokiem ojca. Nadaremne były prośby i błagania: Mściwój synka swojego nie widział.
— Potworek być musi, dlatego ukrywa go przede mną — szeptał zbolały.
Upłynął miesiąc jeden i drugi. W sercu Mściwoja nieprzemożona rozparła się tęsknota do niewidzianej dotąd dzieciny.