Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

— Obawy niema, by dojrzał nas, bo niedowidzi stary, a i słuch mu już nie dopisuje. Dla większego bezpieczeństwa jednak buciska zdejmiemy i w onuciach podybamy za nim.
Myśl ta podobała się Bartłomiejowi. Przykucnęli więc do ziemi i rypiące pozdejmowali obuwie.
Pan wojewoda, zgarbiony, trzęsący głową siwą, posuwał się naprzód. Za nim, w odległości kroków dwudziestu szli Szarbański i Pitraszka. Stary, przeszedłszy wzdłuż korytarz zamkowy, po schodach kręconych spuścił się do podziemia i znów się zagłębił w szyję wązkich murów. Doszedł do drzwi piwnicznych... Otworzył... Wszedł... Przymknął — ale nie domknął. Zwykle oną wędrówkę swoją w dzień jasny odbywał, teraz noc była, noc głucha. Nie spodziewał się, żeby go ktobądź mógł śledzić. Przez długą szparę podwoi niedomkniętych migotało blaskiem czerwonym oddalające się światło łojówki.
Poskoczył wnet Maciej, za nim Bartłomiej. Otworzyli drzwi cicho i wsunęli się obaj do niewidzianego dotąd podziemnego korytarza, i przykucnęli w małem zagłębieniu wilgotnych i omszonych murów. Pan wojewoda, nie spodziewając się zasadzki, szedł dalej. Doszedł do drzwi drugich, zatrzymał się i suchymi palcami zaczął ściany bocznej dotykać, to przypatrywał się czemuś, zbliżał, to oddalał świecę, wreszcie coś znalazł, niewielką wypukłość jakąś, którą mocno nacisnął.
Trzasnęło...
Drzwi, a raczej płyta żelazna, osłaniająca wejście, uniosła się do góry. Zaczerniała głębia ciemna, piwniczny chłód powiał, aż zakołysał się płomień świecy i długim zamigotał językiem. Przy słabym blasku łojówki pan Maciej dostrzegł, stojącą na podkładach dębowych, beczkę dużą.
Wojewoda próg przestąpił, znów się zatrzymał, znów ręką ściany dotknął, i płyta opadła.
— Widziałeś? — szepnął pan Maciej.