— Płyta żelazna zapadła — wyjąknął Pitraszka, blady jak trup.
Skoczyli do zasuwy. Szukali wypukłości w ścianach. Ramionami podpierali, ale żelazna płyta nie drgnęła nawet. Chwycili za kilof i w szale przerażenia tłuc zaczęli w zaporę, chcąc zamek rozbudzić, lecz daremne były ich wysiłki. Grube mury podziemia tłumiły głos wszelki; grób zaś nie puszcza swych ofiar, a zamknął ich — grób!...
Strach! strach! strach!...
— Nie lamentuj asan — rzekł po chwili Szarbański, pierwszy do przytomności przychodzący. — Tam, w niszy, jakiś kartelusz mi błysnął... Może w nim znajdziemy opis sposobu wydobycia się z tej jamy.
Maciej z rąk towarzysza wziął dopalającą się łojówkę, Bartłomiej po kartelusz sięgnął, zapisany ręką wojewody.
— Co tam jest? co? co?... — głosem drżącym Pitraszka zapytał.
— Nie trzęś się, bo świeca miga, litery skaczą, a tam coś o nas jest pisano.
Pitraszka z wielkim wysiłkiem woli spokój zachował, Bartłomiej przytknął nos do papieru i czytał:
»Wiernym sługom moim: Maciejowi Pitraszce i Szarbańskiemu Bartłomiejowi, beczkę miodu, syconego ręką moją wojewodzińską, 50 lat żywota dziś kończącego, zapisuję, aby wiedzieli, iż za wierność pamięcią płacę, za zacność następującym kodycylem: Aby wyżej wymienieni Maciej Pitraszka i Szarbański Bartłomiej w starości swojej spokój mieli i utrzymanie dostatnie, każdemu z nich po 10.000 złotych czerwonych zapisuję, które po mojej śmierci wypłacone im zaraz zostaną przez J. W. kasztelana Wojnicza, na którego to dobrach suma ona jest legowana. A prosząc imć panów Macieja i Bartłomieja