terkocący wiecznie nad rzeczką, który mu z mieliwa niezły dochód przynosił, i winnicę na stoku wzgórza, ku południowi zwróconą, z której wino, gdy się wystało a popracowało dobrze, rozbierali sąsiedzi za grosz gotowy. Lecz stary to był człek, uczciwie spracowany, trochę ślepy i trochę głuchy, co było powodem, że nie bardzo wiedział, jak się jego synaczkowie sprawowali, częściej zaś widując Grzesia przy sobie i więcj od niego posług mając, lepsze trochę miał o nim mniemanie, niż o mądrym Wacku i Wicku. Dziwił się także, że Wacek i Wicek to to, to owo do zarzucenia Grzesiowi mieli, Grześ zaś nic nigdy o braciach swoich nie mówił i kochał ich i poważał, jako starszych i mędrszych od siebie.
— Dlaczego wy, synaczkowie, tak mało ze mną przebywacie, a Grześ ciągle prawie? — pytał.
— Bo Wicek porządku w młynie, a ja w polu i winnicy pilnujemy — odpowiadał Wacek. — Grześ zaś, panie ojcze, do niczego jest, to może przesiadywać przy tobie i podlizywać się.
Co prawda, to starowina sam wszystkiego doglądał w młynie, w polu i w winnicy, przez Grzesia prowadzony, bo nogi mu już trzęsły się od starości, a że przygłuchy był, nieraz, gdy młyn nagle nierówno zaterkotał: »Co, panie kochany?« — pytał, myśląc, że go ktoś z boku zagabał, a że i wzrok mu nie dopisywał, to nieraz przydrożnemu słupowi się ukłonił, za księdza plebana go biorąc, a razu pewnego: — »Co słychać u pani dobrodziki?« — srokatą krowę zapytał. To wszystko było prawdą, ale o podlizywaniu się Grzesia nic a nic nie wiedział.
Że człek wiekować na ziemi nie może, zamyślił był stary ojciec, za życia jeszcze swojego, by potem swarów żadnych nie było, majątek pomiędzy synów rozdzielić.
— Ty weźmiesz pólko, ty młynek, a Grześ winnicę — powiedział raz był.
Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.