z której zaraz siedząca tam baba wylazła i mizdrzyć się, a dygać, a drygać zaczęła do Grzesia. Co się ruszy, to bracia za boki się biorą a jęczą od śmiechu, Grześ zaś oczy wybałuszył i patrzy, patrzy, jakby oczarowany widowiskiem, wreszcie ręce jak do pacierza złożył i:
— Ślicności moje! — zawołał.
Wicek na ziemię się położył i nogami przebiera, taki nim śmiech szalony podrzuca; Wacek nie śmieje się, lecz już ryczy, jak wół, a Grześ oczu od baby oderwać nie może i szepce w zachwycie:
— Raju! maju! a tom-ci takiej piękności nie widział jesce!
I do gęby się wziął.
Tu już bracia wytrzymać nie mogli i tarzali się po ziemi od śmiechu, a Grześ w gębulę cmoka babulę i mówi:
— Uuu... miód!... miodek!... nad słodkościami słodkości!...
Wicek i Wacek wybiegli z lasu, oszaleli z radości, że im się krotochwila udała.
Nazajutrz, o tej samej godzinie, Grześ kapelusz na głowę nałożył i z izby się zabierał.
— A dokąd? — spytali zaraz Wicek i Wacek.
— Do wierzby, braciskowie! — odpowiedział.
Bracia w śmiech, ale Grześ na nic nie zważał i, jak opętany, pobiegł do lasu.
Na drugi dzień — to samo, to samo na trzeci, czwarty; aby jeno słoneczko ku zachodowi się zniżyło, czterema wołami Grzesia nie zatrzymać.
— Co mu jest? — spytał ojciec.
— W suchej wierzbie się zakochał, tatulu — odpowiedzieli niegodziwcy.
— A jak tam z twoją panną z dworu, Wacusiu?
— Jużem od niej złoty pierścionek otrzymał.
— A z twoją wojewodzianką, Wicusiu?
Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.