Nie było hetmana nadeń!... Ś nimek pirsy roz po zbóju hodzował. Downo...
Tego wieczora Johym Gacek markotny był.
— Dzieci me wygnały, włócem się nocami, Gacke mię zowujom — mówił. — Miołek śtyry córki i pięci synók, troje pomarło, seścioro zyje, jedna córka i synowie. Wnukók, prawnukók be z pół kopy, lebo i wiencyl. Haj. Z końca me howali, zyciek mioł dobre, kak sa prziseł, do wtorego, tamek siedzioł. Cok se zywnie zamyśloł, dawali mi. Hej, nie wybyło dwa roki, odmieniło się. Wygnali me. Jo se to z ik młodości myśloł: nie bedzie to z tego nic, bo się to ani do strzelectwa, ani do złodziejstwa niebrało, ba ku roli, ku koniom, drwa przy domie rubać, siano kosić. Ku nicemu godnemu się nie brali. Myślołek se: jeden-ze przecie musi cymsi na świecie być, cosi konać. Hej! nie daj Boze! Sytka pośli na rolom — gazdy. Na dziadka macierzyńskiego sie podali. Siejom, skrudlom, orajom, — ale hłope być, nie ik rzec! Wygnali mie. Hańbis nos, pedajom, ty stary zbóju, złodzieju! Eu, kieby jo był nie krod, nimielibyście wy kazdy po kóniu i po trzy krowy, synkowie! Dosiek kyrpcók zdar na wase dobro, a wysyj dwaścia rokók, wroz rahujęcy, w hereściek siedzioł. A co mi kijók wycieni na Luptowie, na Orawie, na Spisie, w Nowym Targu — wysyj tysiąca! Ni
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu. T. 1.djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.