»Pociesenio nimom, w polu go nie siejem,
Pocies ze mnie Maryś zkąd się nie spodziejem«...
I poziera na tę Marysię Chochołowską, ale co ona na niego spojrzy, to mu skrzypce w ręku zedrżą i ustaje grać, jakby mu palce zmarzły.
Dopiero pasterka jedna z drugą: Hej! Zakohoł się nas Jasicek w Dalekiej Marysi! Pozol się go téz Boze!
A zazdrość je brała, bo dziewka to to jest takie, szelma, że choćby czasem i sama niechciała, to będzie o drugą zazdrościć. Są niektóre inne, ale mało.
A ta Marysia temu Mosiężnemu niby nierada niebyła, owszem, tak się mogło czasem zwidować, że go i dosyć rada ma, ale ile tego lubienia było: tego wyrozumieć niemógł. Gadała z nim, grał, to słuchała, czasem go i zagrać poprosiła sama, a czasem cichuteńko szepnęła: Zagraj ze mi o tym Janicku, co wołki pasał...
I zaraz jej bladość na twarz wychodziła.
Więc on grał na tę nutę — znacie ją:
»Kie jo sobie wołki pasał przy zielonym gaićku,
Przisło ku mnie śwarne dziéwcę: co tu robis Janićku?
Co jo robiem, to jo robiem, to tu o mnie nik niewi,
Ino jedno świarne dziéwce, co nikomu nie powi.
A jak powi, to niek powi, to powi sama na się,
Bo mi sama powiadała: hybaj Jano na rosę«...