ale ona się nie spojrzała już więcej na niego i poszła od młyna przez łąkę ku domowi.
Zabrał się i Jasiek wracać.
A tu jak zadzwoni Marynin głos!... Jak się rozlegnie po powietrzu:
»Lelijo, lelijo, zkądeś się tu wziena?
W dolinak urosła, w górak się ozwiła...«
»Daj mie, matko, daj mie, kie ludzie pytajom:
Kie lelijo kwitnie, wtedy jom targajom...«
Daj mie, matko, daj mie, kim mi krasa minie — —
Wte lelijo wonie, kiedy się ozwinie...
Daj mie, matko, daj mie, bo jo jak w polu kwiat:
Wiater mie oderwie, poniesie mię we świat...
Ani, matusicko, nie bedzies wiedziała,
Ka ci się lilijka z ogródka podziała?...
A to tak śliczny śpiew był, tak słodki, tak cudny, jakżeby dziecku do snu.
I nie mógł ten Jasiek Mosiężny pojąć, jak potrafił z takiej dziéwki, co się widziała taka zuchwała i pyszna, taki miły, taki pieszczący głos wyjść? Przebiło go to na wylot przez serce, bo przecie sam muzyką był i on to czuł lepiej, niż inni.
Idzie, ogląda się, a ta przez łąki sunie, w żółtej szmatce na głowie, w białej koszuli, w czerwonym gorsecie i w czerwonej zapasce na ciemnej