— Zji cię to dziwcencisko — gwarzy Jaśkowi stary Gąsiorek wypłacając mu zasługi.
— Niek ze mię juz i zji! Wiécie jako Janosik mówił, kie go umęcyli i wisać mieli? Kiedsce me upekli, to me uż i zjedzce! — odpowiedział Jasiek.
I nastał dlań dziwny czas.
Maryna, jak królewna, chodzi koło gospodarstwa i we młynie, a on koło niej, jak koło królewny. Nigdy słowa, nigdy nic. Schnie Jasiek, jeść niemoże, spać niemoże, morduje się, widzi mu się, że żeby jej spódnicę dopadł, toby z nią ślub brał — a tu nic. Tylko jej te oczy błyszczą, jak gwiazdy rozpalone, tylko te piersi w gorsecie chcą koszulę roztargać, tylko się te biodra kołyszą, jak fale na Rogoźniku. Odchodzi Jaśka całkiem moc nad sobą, rozbiera go tak, jak choroba.
Ale mu tak nieśmiało było, że kroku ku Marynie postąpić nie mógł na sobie przemóc. Więzgło mu wszystko w gardle i w piersi.
Aż raz, rano, myśli sobie: Co się tu bedem tropił! Cisnem to syćko i pudem w carty! — I tak postanowił.
I zdarzyło się, że przyszło podczas objadowania dziecko do Krużlów, taki malutki, trzyletni chłopczyk od Filomeny Komperdowej, krewnej nieboszczki wójtowej.
— Po coześ prziseł? — pyta się go stary Krużel.
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu. T. 1.djvu/073
Ta strona została uwierzytelniona.