Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu. T. 1.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

dobrzę pół godziny po polu i wraca do wesela. Patrzy: ani Maryny, ani Macicka niéma.
Zimno i gorąco mu się zrobiło. Wyleciał z sieni, łap za kamień z pod nóg, ścisnął w pięści — a wtem Marynę spotkał. Poznał ją, bo światło z okien padało.
— Kaś była?! — pyta jej się i zastępuje drogę.
Wzdrygnęła się Maryna, zatrzymała się, potem chce iść dalej, a nie odpowiada.
Ale Jasiek już nie ustąpił. Chwycił ją za rękę, ścisnął, przybliża jej oczy do oczu:
— Kaś była?! Gadoj!
Szarpnęła się Maryna, zmarszczyła brwi, aż się jej zbiegły pod czołem, ale potem rękę w jego ręce wolno zostawi i mówi mu łagodnie: Puść mię, Jasicku, co ci się stało? Coz mi tak zastępujes, jak zbój, a przecie wiem, ze mię rod mos. No to ci powiem, kak była? Byłak doma buty przebuć bo mię gnietły té nowe.
— Nie byłaś w sópce?
— W jakiéj sópce?!
— W téj hań, przy sadzie.
— W ujkowéj?
— No!
— Nié!
Ścięła usta, ściągnęła znowu brwi. Zląkł się