Jasiek wstał.
— Bydź zdrowa!
— O nié! Musis mi na weselu grać.
— Za nic!
— Jasicku! Dy mię przecie rod widzis... Grał mi bedzies. Nie krzywdź mnie!
I Jasiék został i grał.
Grał trzy dni i trzy noce, bo takie wesele stary Krużel wyprawił swojej córce bogaczce. Grał tak, aż mu struny nie zgrzypiały, ale pękały, i cały nowy smyczek się zdarł. Grał tak, aż mu skóra z palców złaziła, aż mu się pięta od przytupywania poczęła obierać, a z włosów przez trzy dni i trzy noce woda się lała. Grał tak, aż się ludzie dziwowali, a jemu się zdawało, że mu dusza wlazła do skrzypiec i że on ją smyczkiem smaga, smaga i smaga, a mówi jej: miękaś! miękaś! miękaś!... dziecięcaś, nie hłopsko!...
Przez te trzy dni i trzy noce Maryninego wesela nie wziął do ust nic, prócz wina i wódki. Pił i grał.
Nad świtaniem trzeciej doby skończyło się to wesele i to Jaśkowe granie.
Nie pożegnał on się z nikim, niechciał już nikogo widzieć, rzeczy zostawił, tak, jak stał, ze skrzypcami tylko pod pachą, wychodził z Rogoźnika.
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu. T. 1.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.