coraz dalszy, coraz cichszy, aż począł niknąć i topnieć w głuchości mroku drzewnego. Tak odszedł od niej gdzieś tam w osędziałe od szronu Tatry, w mróz, w pustkę, w samotnię straszną jesieni, wesoły, śpiewający, o rumianem licu, ubrany, jak na święto, świecący od mosiądzu i od zbroi na sobie.
Naokoło Krystki zrobiła się cisza.
∗ ∗
∗ |
W skwarne popołudnie czerwcowe szła Krystka w las smrekowy pod Wołoszynem, co nad halą rósł. Dzelęgały zdaleka spiżowe dzwonki owiec.
Szła Krystka i śpiewała:
»Wionku lelijowy spodeś z mojej głowy,
Pódzies dołu wodom — nie zejńdę się z tobą...«
— Ale nie żałujem — pomyślała w duszy. — i śpiewała dalej:
»Juhasy, Juhasy, dyć się Boga bójcie,
Zgubiłak wionecek, dyć mi go powróćcie...«
— Wrócilibyście! Psiogłowce zatracone! — rzekła półgłosem.
»Dyciek się taiła, taić się nie bedem,
Gotuj kołyseckę, jo pieluski bedem.
Gotuj kołyseckę z drzewa limbowego,
A jo pielusecki z rąbka bielonego...«