— Ej wiera! Ka zaś ta! Tak źle niéma! — zaśmiała się.
Posłuchała chwilę — zdaleka podzwaniały dzwonki w odstępach, rzadko i niegłośno. I zaśpiewała z czułością:
»Ino cię, Janicku, siwe ocka zdobiom,
Ręce kata zjadły, nie rade nic robiom...«
— Edy mu ta nie trza. Mało to jest śrybła po orawskik miastak, po luptowskik sklepak?
»Cemuz ci się hłopce piórko nie migoce?
Dołeś je frairce za zółte warkoce...«
— Ej raty! Migotało mu się ta, migotało, kie my się pirsy roz ześli na pastwisku. Bedzie juz trzy roki wnet, na jesień...
»Kohoj ze mnie, hłopce, jakoś mię zapocon,
Niek ci się za innom ocyska nie tocom!...«
— Dałaby jo jej! Sto djabłów zjadło! Tu jej smierzć!
Tupnęła nogą i znowu po chwili zawiodła przez tęsknotę słodką i wielką:
«Abo se przydź ku mnie, abo się mi przyśnij,
E bo ty nie wyjńdzies nigdy z mojej myśli...«
— Ka on téz? Maryjo, Maryjecko! Ka on téz? Miał tu dziś być przy sałasak...
A w ten czas z góry, z za turni, z leśnej pérci,