którędy owce rano chadzają w upłazy, dał slę słyszeć ostry, męzki, Jaśkowy głos:
»E dy jo se śpiwom, hocioz se nic nimom —
Ptoskowie śpiwajom, hocioz nic nimajom...«
— Jasiu! Jasicku! — krzyknęła Krystka — i z wyciągniętemi rękoma pobiegła ku pérci pod górę. A on śpiewał dalej:
»Hej wolny jo wolny, jako ptosek polny,
Hoć jo na ślebodzie, jak rybka we wodzie...
Uha!
Kiebyś miała rozum i po temu zdanie,
To byś mię howała za samo śpiwanie!« —
i wesoły, pyszny, dumny ze siebie i strojny, wynurzył się ze smrekowego boru, biały od stóp do głów i świecący.
— O mój Jasicek! — szepnęła zadyszana Krystka, rzucając mu się na szyję. — Nojmilsy! Złoty!
— Jak się mos? — odrzekł Jasiek. — Głodnyk jest. Jest ta zyntyca, abo kluska w sałasie?
∗ ∗
∗ |
Wieczór sierpniowy, pogodny, bezmiesięczny, nabity gwiazdami. Pod Wołoszynem kołysze się las śmigle, jednostajnie; szumią smreki w uboczy, jakby zaczarowane na szum.