Spojrzeć w górę: gwiazdy na nich, na gałęziach, jak złote ćmy, wyklęte na ten las z jakiegoś złotego świata. Spojrzeć wyżej, z polanek leśnych: gwiazdy na turniach, jakby góry w kamienie drogie czarowane: zakwitły.
Idzie Krystka przez las i ręce łamie.
Leją się jej łzy z oczu i warkocze stargane z pod szmatki jej na ramienia opadły; idzie a rozpacza.
A kiedy jej już serce pęknąć chciało od bólu, wtedy jej się otwarło, jak tama na grobli w czas powodzi, w piersi śpiewanie żałosne. I wydarł się jej głos:
Moje serce płace, ozpuknie się we mnie,
Co jo na Janicka cekom nadaremnie...
Moje serce płace, dobrze nie zamiro,
Co się moja krasa darmo poniewiro...
Echo szło; Krystka nie wiedziała, zkąd jej się biorą te niesłyszane nigdy słowa. Siadła na kamieniu, skryła twarz w ręce i zaczęła płakać. A potem, kiedy jej znowu pierś rozerwać chciało, wydarł się z niej znowu głos:
»Nie bedem, nie bedem syroko pościelać,
Bo się juz nie bedem Janicka spodziéwać.«
Siano na pościeli łzą by się rosiło,
Scęście odebrane by się mi przyśniło...
Scęście odebrane, niescęsno godzina,
Joby nie dozyła do biołego rana...