— Kasia tońcy.
Wojtek jak się porwie z cetyny:
— Tońcy?!
— Tońcy.
— Ka?
— W karcymie pod kościołe.
— Widziołeś?
— Widziołek.
— Z kim?
— Z Wałęcoke.
Wojtek hop z posłania na równe nogi. Boso był, hipnął trochę na iskry z watry, ale nic na to nie uważa.
— Prowdę mówis? — chycił go za ramię.
— Na mój sto prawdu!
— Ne!
Cisnął mu Wojtek talara; Jakóbek schował. Potem Wojtek hip ku ścianie, łap za kierpce, obuwa się.
Dwa olbrzymie Hajacki, siedzące nieruchomo na niziutkiej ławeczce przy watrze, ze schylonemi ku ogniu głowami, w czarnych smolnych koszulach, z pasami nabitemi mosiądzem pod pachy, z włosami spadającemi ku ramionom, podnieśli głowy do góry i spojrzeli na siebie. Z czarnych osmolonych i ogorzałych twarzy błysnęły im tylko niebieskawe białka oczu.
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu. T. 1.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.